Aż na takim dnie
Bill Wellman obwiniał się jedynie, że pozwolił żonie opuścić w pojedynkę ich hotelowy pokój. Nie miał więc zamiaru dostosować się do wydanego mu przez prokuraturę zakazu opuszczania Meksyku aż do zakończenia śledztwa. Od razu odebrano mu paszport, ale on znalazł sposób, by się wydostać z tej matni. Pod koniec pierwszego tygodnia, który upływał od utraty Moniki, wynajął samochód z kierowcą, dojechał do granicy i przekroczył ją, pokazując prawo jazdy. (Wtedy było to jeszcze możliwe. Dopiero rok później, po kolejnej serii zamachów terrorystycznych, wprowadzono obowiązek okazywania na granicach paszportu). W Los Angeles zastał już dzieci, przewiezione wcześniej przez upoważnionego przyjaciela rodziny. Wkrótce też odbył się pogrzeb Moniki, po którym młody wdowiec z pomocą swoich rodziców mógł się poświęcić wyprowadzaniu dzieci i siebie z głębokiej traumy po meksykańskich wakacjach.
Jego względny spokój trwał zaledwie siedem miesięcy. W listopadzie 2010 roku meksykański wymiar sprawiedliwości rozesłał za nim list gończy, a ponieważ Wellman już nigdzie dalej nie uciekał, został na mocy porozumień z sąsiednim krajem aresztowany w swojej posiadłości. Spędził rok w areszcie federalnym w Los Angeles. Starania jego adwokatów o uchylenie decyzji o ekstradycji okazały się bezskuteczne. W lutym 2012 roku został przekazany do Cancun.
Tu nastąpiła kolejna odsłona osobistego dramatu człowieka przyzwyczajonego do luksusowego stylu życia i przywilejów płynących z prestiżowego zawodu. Nawet pobyt w amerykańskim więzieniu byłby dla Billa Wellmana udręką, a jednak nigdy by mu nie przeszło przez myśl, że kiedyś się znajdzie na takim dnie.
Oto fragment z jego dziennika: „Moja cela zaprojektowana na trzech więźniów, „gości” dziesięciu, przez jakiś czas aż siedemnastu. W ubikacji trzymam wiadra z wodą. Napełniam je wtedy, kiedy woda w ogóle leci z kranu. W ten sposób staram się brać prysznic, ale pomimo moich najlepszych
starań nabawiłem się czerwonej wysypki na skórze, dokuczliwej i nieznikającej. Robaki łażą po ciele. W dzień da się je zabijać, natomiast nocą atak karaluchów wybudza ze snu co najmniej siedem razy. W ogromnym upale przez otwory w dachu cieknie deszcz. Oddech stale zatyka duszący smród z przepełnionej kanalizacji”.